Siemanko ! Jak już pewnie wszyscy wiecie, blog zmienił nazwę, a wraz z nazwą mamy nowego autora, a jestem nim JA - Dawid. Będę starał się pisać jak najczęściej sie da, a przy okazji chciałbym żeby wszyscy czytelnicy mieli z tego wiele radości i śmiechu !
Od samego początku wiedziałem co będzie pierwszą rzeczą, o której napiszę.. Właściwie nie będzie to rzecz, a będzie to poród !!! Wiem, brzmi strasznie, ale obiecuję, że opiszę to jak najpiękniej sie da, a wszyscy zapomnicie o strachu.
Żeby nie rozpisywać się aż tak bardzo, przejdziemy do konkretów, bo myśle że facet powinien taki być ;) Dnia 28.07.2015, czyli dwa dni po terminie Marta od samego rana nie wyczuwała żadnych ruchów, więc szybciutko wybraliśmy się do szpitala. Po KTG wiedzieliśmy, żę Leah ma się dobrze, ale Martuchna nie tak bardzo.. Ciśnienie było za wysokie, a wyniki badania krwi okazały się niekorzystne. Zrobiło się już ciemno i wybiła godzina 22:00. Powiedziano nam, że Żona musi zostać na noc w szpitalu, ponieważ musiano sprawdzać jej ciśnienie co 4h... I tu pojawiły się pierwsze łzy, a dlaczego?? Dlatego, że od 01.09.2012 każdą jedną nockę spaliśmy razem, bez względu na wszystko. Trzeba było jednak wracać więc poszedłem do domu, a tam pustka. Dziwnie było samemu kłaść się do łóżka, szczerze to chyba nawet trochę się bałem. Światła w moim domu paliły się całą noc, aż do rana.
Następnego dnia szybko do szpitala, gdzie z uśmiechem czekała na mnie Marta. Wszystko okazało się być ok, co nas bardzo ucieszyło. Nadeszła godzina 11, a wraz z nią Pani Doktor i jej propozycja masażu szyjki macicy, na który się zgodziliśmy. Podobno boooli ;/ Jak dobrze, że nie jestem kobietą ! Resztę dnia spędziliśmy w wyczekiwaniu na te skurcze, bóle i odejście wód... Warto było czekać bo o godzinie 00:05, 30 Lipca, moja kobitka wyskoczyła z łóżka, żeby nie pomoczyć pościeli - odeszły wody ! Szybkie pakowanie, a właściwie to tylko ubranie się, bo spakowani byliśmy duużo wcześniej i znowu do szpitala, a tam ? Przyjmuje nas okropna położna, oznajmując nam, że wody nie odeszły, a Marcie się wydaje ! SERIO !? Sam widziałem mokrą kałużę w domu... Pani BABA wysłała nas do domu, żeby patrzeć sobie jak ta mokra plama na dywanie wygląda.. Jeszcze tego samego dnia o godzinie 15:30 wróciliśmy uparcie do szpitala przekonując wszystkich, że wody sobie odeszły i co teraz. Umowiono nas na kolejny dzień.
Byliśmy już naprawdę zmęczeni tym wszystkim i ponownie w szpitalu wylądowaliśmy dnia 31.07...Godzina 12:00 i wizyta z młodą panią doktor. Sprawdzała wody płodowe, których jak się okazało już faktycznie dawno nie było. No to super.. wód nie ma już 35 godzin !!! Na decyzję czekaliśmy aż do 14:00, gdzie jedna z położnych przyniosła Marcie opaskę na ręcę i oznajmiła, że bez dziecka nie wychodzimy ! Boże jaka to była radość, piszę to teraz i płaczę ;D Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy co nas czeka... Poród trzeba było wywoływać, a pierwsze bóle zaczęły się o 18:00 . Nigdy nie pomyślałbym, że tak to wszystko wygląda.. Marta stojąca pod oknem, wyjąca z bólu, a ja ?? CO JA MAM TERAZ ZROBIĆ ?? Więc trzymam ją za recę, skaczemy na piłce, gadamy o bzdurach.. wszystko, żeby zapomnieć o bólu. Momentami chyba nawet krzyczałem razem z Nią. Przecież to też mój poród nie ? Po godzinie 21:00 i niesamowitej walce, przyszła położna ze wspaniałym zastrzykiem dla Marty, która szybciutko robi się senna i odpływa do krainy z owieczkami ;) na tą chwilę było 3,5cm rozwarcia... brakowało 0.5cm do rozpoczęcia akcji porodowej, a że było już po 21:00 ponownie musiałem iśc do domu i czekać na telefon...
Marta zadzwoniła do mnie około połnocy, a ja pobiłem rekord świata w biegu na kilometr ( bo chyba tyle mamy do szpitala ) . Po dotarciu do szpitala widzę Martę i ten sam ból z przed kilku godzin ! Serce mi pęka i robie wszystko, żeby pomóc. Pakujemy się i jedziemy na porodówkę ! Dostaliśmy mały, przytulny pokoik, a w nim najlepszy przyjaciel mojej Żony.. Gaz rozweselający. Kolejne godziny spędziliśy na wspólnej walce z bólem.. Ogładałem monitor KTG, a na nim widziałem wszystkie nadchodzące skurcze. Za każdym razem kiedy nadchodził, mówiłem Marcie "TERAZ !" i przechodziliśmy przez to do końca porodu. Cięzko było na to wszytko patrzeć. Krzyk, ból... A ja ?? Nie jestem w stanie pomoć. Gadanie typu "Kochanie, świetnie Ci idzie!" nie pomaga, trzymanie za rękę też nie.. Około 02:00 Marta dostała kolejny magiczny zastrzyk i odpływa. Starałem się być przy niej całym sobą, ale wraz z jej chrapaniem, moja głowa "spadła" i zasnąłem ;) Godzina 04:30 - pomiar rozwarcia i ?? 9cm ! Boże ile dałbym za jeden głupi centymetr ! Kolejna bitwa ze skurczami, czytanie KTG i wciąganie gazu ąż do 11:00.. Marta ma 9.5cm i co ?? Zaczynamy nareszcie !! Moja kochana bohaterka po tych wszystkich skurczach nie miała siły już przeć, ale próbowała ! Mówiłem jej kiedy, w jaki sposób, nagle zostałęm lekarzem ! W dodatku położna wyszła mówiąc " zaraz wracam " ...Pomyślałem sobie co będzie, kiedy zobaczę główke, a w pokoju tylko JA ?? Po godzinie 12:00 byłem już naprawde zmęczony, a Marta ? Po tym co widziałem, po tym co przechodziła i jak wyglądała ... nie dam jej urodzić poraz drugi. W końcu podjęto decyzję o pomocy całemu procesowi. Nagle wpada całą banda, chyba 4 pielęgniarki i Pani Doktor. Wszystkie ustawione dookoła Marty, dodające otuchy.. Myślałem co teraz?? No i proszę: otwierają się drzwi do pokoju, pierwszy wjeżdża stół, a za nim pielęgniarka. To co zobaczyłęm na stole było straszne !! Tyle narzędzi, szczypce, nożyce, to dla Marty ? NIE ! Godzina 12:22 i magia się zaczyna ! PRÓŻNOCIĄG to najokropniejsza rzecz na świecie... Zaaplikowany, Pani Doktor ciągnie i słyszę trzask ... Łzy w oczach, myśle : głowa urwana ! ;( ... Na szczęście nic się nie stało, więc próba numer 2 : szczypce ! O godzinie 12:28 zobaczyłem głowę naszej córeczki, a 2 minuty później była już z nami ! Niesamowite uczucie ! Trzymałęm telefon w ręku, byłem taki pewny siebie, że porobie sobie selfie z ćorkeczką i strzele kilka fotek, ale nie było tak. Nagle stałem się największą beksą na świecie , no i kurde znowu płaczę. Leah była i jest najpiękniejszym dzieckiem jakie widziałem, a Marta ?? Nikt nie jest taki silny, walczeny i wspaniały jak Ona ! W końcu miałem moje Kobiety obok siebie, a co najważniejsze... nie ma już bólu. Podczas całego porodu serce pękło mi jakieś 100 razy, czułem się psychicznym wrakiem i tak naprawdę do dzisiaj kiedy o tym pomyślę - czuję to samo.
Na sam koniec chcę powiedzieć kilka słow do wszystkich , którzy nie byli przy porodzie.. Szczególnie chodzi o Panów. Ten kto nie był przy porodzie nigdy nie ma prawa myśleć, że to chwilka i koniec ! Nie ma nawet prawa wypowiadać się na ten temat. Dlaczego ? Dlatego, że jest to morderczy wisiłek, walka z samym sobą i poświęcenie. Nie dość, że trzeba latać z brzuchem przez 9 miesięcy i być zależnym od ciąży to na koniec taka miła nagroda w postaci porodu. Panowie, wyobraźcie sobie, że co 2 minuty dostajecie kopa w krocze... i tak cały czas 18-20 godzin. Wiadomo, że każda kobieta przechodzi to inaczej, ale po tym co przeszła moja i co ja widziałem... Jestem jej dłużnikiem do końca życia i z pewnością nigdy się nie odpłacę..
Jeśli chcecie wiedzieć, jak wygladał poród oczami Marty to taki post już sie pojawił i jest : tutaj :
NAMAWIAM WSZYSTKICH FACETÓW ! BĄDŹCIE PRZY PORODZIE SWOICH KOBIET ! Sama obecność pomoże, a co dopiero rozmowa, trzymanie za rękę i przeżywanie wszystkiego razem. Bo przecież przez całe życie przechodzimy razem nie ? Dziękuję wszystkim, którzy przeczytali. Mam nadzieję, że baardzo się podobało i do następnego razu !
Dawid.