wtorek, 25 kwietnia 2017

Typowa angielska ...rudera!

Ostatnio z ciekawości i z nudów ogłosiłam się na grupie swojego miasta, że poszukuję domu do wynajęcia, koniecznie od prywatnego landlorda. Stwierdziłam, że może akurat trafi się coś większego w korzystniejszej cenie, no nie wiem, jakoś tak ;-) Dostałam numer do jednego faceta i po krótkiej rozmowie okazało się, że ma wolny 4-pokojowy dom z ogrodem i garażem w miasteczku obok (10 minut samochodem). Ucieszyłam się, bo bardzo chętnie bym tam zamieszkała, to ładne miasteczko, dodatkowo dom miał mieć o jeden pokój więcej i mieć garaż! Dowiedziałam się również, że landlord jest w porządku i da się z nim targować i nieźle dogadać.
To, że ciężko znaleźć przyzwoity dom czy mieszkanie w UK wiedziałam już od samego początku. Najpierw mieszkałam na pokoju u jednej dziewczyny gdzie we wbudowanej szafie był cuchnący grzyb oraz jedno z okien było zabetonowane! Później wynajęliśmy mieszkanie, które było bardzo ładne - nowa łazienka i kuchnia, wszystko schludne i białe, nowe drzwi no cudnie i czyściutko - niestety błąd budownictwa powodował wychodzenie okropnego czarnego grzyba (nie tego spowodowanego wilgocią - w łazience nie było ani kropeczki grzyba). Potem zmieniliśmy to mieszkanie na identyczne z tym, że był pokój więcej, ta sama agencja ..no i ten sam problem. Poźniej wyprowadziliśmy się z Brighton i przybyliśmy tutaj, oglądaliśmy różne mieszkania i domy i wszędzie to samo, pomijając już grzyba i wilgoć, wszystkim mieszkającym w UK na pewno obce nie będą takie typowe "problemy" w angielskich domach jak te które teraz opiszę.
Malowanie: no więc, po pierwsze bez przyklejania żadnych taśm - by było równo, nie! Jadą wszędzie, najadą na sufit? nie szkodzi.. na ramę od okna? nie ma problemu! Gdy już malują to wszystko, ściana, kaloryfery, te kratki od wentylacji, wszystko np na czerwono. Podłogę też chętnie zostawią ochlapaną. Zamalowywanie tapet ..no jak można zamalowywać tapety? i to takie wiecie, chropowate, albo takie, że nawet widać co to było pod grubą warstwą farby! Nie wspomnę już jak BARDZO RÓWNO kleją tapetę.. tak że z centymetr jeszcze jest na suficie lub dywanie.
Dywany: wszędzie wykładziny, co kompletnie mi nie przeszkadza ..o ile są położone pięknie, równiutko i nie są ochlapane farbą. Czyli no niestety, rzadko się zdarza. Wykładziny odchodzą, nie są przypasowane, rogi są pozaginane.. Gumolit w łazienkach przyklejony tak, że dobry odkurzacz podnosi go do góry.
Niedoskonałości. Brak precyzji, tu tynk odpada, tu coś krzywo, tu coś pobrudzone, tu coś wyjechali za linie ..wszystko robione na odpieprz. 
Łazienki i kuchnie często wołają wprost o pomstę do nieba, serio. Ja nawet nie wiem jak to czasami opisać.Wanny są tak zabrudzone, zlewy zardzewiałe i kamień na kurkach. Zabudowa w kuchni czy kuchenka ..często pamiętają czasy wojny!

Oczywiście zdarzają się wyjątki, są właściciele którzy dbają o to by domy i mieszkania które wynajmują były schludne i zadbane. Po prostu według mnie wyjątkiem powinny być te rudery, a nie ładne, czyste wnętrza.

Jak już wspominałam, gdy tu przyjechaliśmy, oglądaliśmy kilka mieszkań i domów, w każdym z mieszkań był syf, brudne okna, ale nie takie polskie brudne okna, to był brud który by trzeba było chyba wyparzyć, a potem zdrapywać. Poszarpane wykładziny, popsute szafki, grzyb w szufladach w kuchni, grzyb w łazience, brudne dywany. Wszystko co oglądaliśmy nie było wysprzątane, nie rozumiem jak można komuś pokazywać mieszkania w takim stanie. Widzieliśmy też 2 lub 3 domy, nowe budownictwo, na pierwszy rzut oka ładnie, jasno, schludnie, a gdy się przyjrzysz, ściany - wszędzie ta cholerna magnolia! krzywo pomalowane, najechane na sufit, na listwy, pomalowana klamka (musiało im się wyjechać podczas malowania drzwi), wykładziny nierówno przycięte, popękane ściany gdzieniegdzie i bardzo małe pomieszczenia - to zauważyłam przy większości domów nowego budownictwa.

Sami osobiście teraz mieszkamy w ślicznym szeregowcu, w cudownej spokojnej dzielnicy, nasz dom ma 11 lat, więc jest całkiem nowy ..ale mnóstwo rzeczy nas wkurza, jak te okropne ciemno-brązowe dywany, które się strasznie prują i są mega krzywo położone. Krzywo pomalowane ściany, ponajeżdżane na listwy, podłogę i sufit - 2 z pokojów sami sobie później przemalowaliśmy, ale reszta domu nadal jest tak jak ją zastaliśmy. Podłogi i schody trzeszczą - nie pytajcie co się dzieje w salonie, gdy ja nad nim ćwiczę z Ewką Chodakowską ;O no i generalnie takie wiecie, małe rzeczy - je sie da zrobić, jednak wynajmując mieszkanie od kogoś, nie ma sie najmniejszej ochoty wkładać w nie większych pieniędzy, a nie zawsze z landlordem da się dogadać o jakichś zmianach na jego koszt.

Ok, no więc, wczoraj pojechaliśmy oglądać ten dom. Nauczyłam się, by nie oceniać domu z zewnątrz, bo w Anglii raczej nie zobaczymy bajkowych domków jakie to się budują w Polsce. Wszystko jest na jedno kopyto. Ten dom to był taki stary bliźniak. Wchodzimy do środku ...łoo jak można tak żyć. Mimo to był to dla mnie normalny widok, bo widywałam takie rzeczy wcześniej, rownież bywając u innych osób w ich domach czy mieszkaniach. Czerwone, fioletowe ściany, zamalowane tapety .. to jest nic! to wyglądało jak 3 warstwy tapety zamalowane pięcioma warstwami farby! Kafelki na podłodze poodpryskiwane w niektórych miejscach, tynk odchodził ze ścian, porozwalane szafki w kuchni ...syf, wszędzie syf. Landlord powiedział, że zrobiła się tu mała graciarnia bo nikt tu nie mieszka od 3 miesięcy. Zapytaliśmy czego mamy się spodziewać przy przeprowadzce? Zaczęliśmy rozmawiać. Właściciel powiedział, że jest w stanie zrobić nam nową kuchnie, zagipsować dziurę w ścianie w łazience ..powiedział, że pomaluje wszędzie tak jak chcemy, a ja na to: a co z tapetami? ma zamiar je zamalować? był mega zdziwiony, że my przed malowaniem byśmy je zdarli... juz wiedziałam, że nie chciałabym by on ze swoją ekipą malował nam ten dom. Wpadliśmy na pomysł, że on dostarcza nam wszystkie farby, tapety, dywany jakie wybierzemy a my zrobimy robocizne, bardzo chętnie się zgodził i nawet opuścił przez to 50 funtów z ceny z miesięcznego czynszu, na zawsze! 
Od początku z Dawidem wiedzieliśmy, że nie będziemy się pakować w ten dom, bo musielibyśmy spędzić kilka dobrych miesięcy by go ogarnąć, a i tak stwierdziliśmy, że bez surowej roboty (poprawianie ścian itp) niestety to nie będzie dobrze wyglądać. Na dodatek, to nie jest mój dom, by aż tak się w to zagłębiać. To wszystko to była po prostu rudera. Nie będę kłamać, bo gdyby na przykład wynajął ekipę sprzątającą i wysprzątał ten dom, mogłoby być inaczej, nie byłoby starych ręczników na ziemi, śmieci, gratów, pajęczyn, tego całego brudu - może wyglądałoby to obiecująco,widzielibyśmy wtedy brzydkie ściany do odmalowania i nowe dywany do połozenia. Ale po co się fatygować?
Z resztą zobaczcie sami.












Gdyby ściany i wszystkie inne nawierzchnie były gładkie, a nie ten ukruszony tynk, zamalowane tapety i dziury - nie byłoby problemu, wystarczy pomalować, ale te szczegóły sprawiają, że człowiek się wkurza.
Zdjęcia robiłam w ostatniej chwili, więc nie ma tu wszystkich pomieszczeń ani ogrodu czy domu z zewnątrz, ale nie martwcie sie - wyglądało to jeszcze gorzej.

Aby uniknąć pytań od razu odpowiem jak to wygląda cenowo. Muszę zaznaczyć, że to jest w hrabstwie Lincolnshire, duże miasta w okolicy to Hull, Leeds, Doncaster. Wynajem tego domu kosztuje 400 funtów miesięcznie co jest śmieszną ceną. Tak dla porównania w Londynie czy Brighton gdzie wcześniej mieszkałam, takich rozmiarów dom to około 1,5 tysiąca funtów (za malutką kawalerkę płaciliśmy 750 funtów miesięcznie.

Myślę, że opisałam po krótce jak to tutaj z tymi angielskimi domami jest, oczywiście nie ma co generalizować ..chociaż? myślę że zdecydowana większość z Was przyzna mi rację, lub po prostu powie, że też z tego typu domami czy mieszkaniami się spotykała. Ja osobiście wstydziłabym się mieć tak zaniedbany dom i taki syf - i we własnym domu i gdybym komuś wynajmowała.

Podzielcie się Waszymi doświadczeniami i napiszcie co o tym myślicie?
Hmm.. właśnie zdałam sobie sprawę, że domy tutaj w UK są chyba jedyną rzeczą na którą narzekam ;-)

piątek, 14 kwietnia 2017

Jak to bylo z tym moim angielskim?


Dziś post na który wiele z Was czekało, pytałyście i pytałyście, a ja po krótce odpowiadałam i w sumie jak tak by się dłużej zastanowić - to jest o czym pisać ;-) Odpaliłam starego mini laptopa (mam go od 3 liceum) i zanim zabrałam się za pisanie, zaczęłam przegladać stare zdjęcia, włączyłam swoją muzykę! (w tym momencie z głośnika rozbrzmiewa GooGooDolls - Iris <3 aa i przeczytałam nawet swoją pracę maturalną - ale czas w koncu zabrać się za to, po co zamknęłam się w sypialni z laptopem na kolanach z dala od bardzo rozwrzeszczanej Leah i troszkę mniej marudzącego męża ;D

Przed wylotem do UK
Język angielski miałam dopiero w pierwszej klasie gimnazjum i pamiętam, że od samego początku kompletnie olałam ten przedmiot. Zaczęły się ferie zimowe i bardzo zainteresowały mnie kraje anglojęzyczne, więc pożyczyłam zeszyt od koleżanki i przepisałam calutki na nowo starannie i kompletnie, nagle gdy zaczęłam się interesować - zupełnie bez trudu otrzymywałam piątki z kartkówek i sprawdzianów - tak zaczęła się moja miłość do tego języka ;-) W trzeciej klasie gimnazjum zmieniłam szkołę ze względów na klub siatkarski w którym wtedy grałam. Nauczycielka była super, lecz niestety lekcje wyglądały inaczej, nie podobało mi się. Testy gimnazjalne mieliśmy obowiązkowe z j.niemieckiego, więc nie mogłam się sprawdzić z ulubionego języka ;( Przyszedł czas na wybór liceum - wybrałam to obok bursy szkolnej w której mieszkałam, wszyscy piłkarze i siatkarki tam chodzili, takie nasze szamotulskie LO - wspominam znakomicie! Jaki profil wybrałam? angielsko-geograficzny - troszkę dziwne jak na kogoś kto angielski miał dopiero od 1 gimnazjum, a nie tak jak wszyscy od podstawówki (my mieliśmy niemiecki). Co by tu mówić, uwielbiałam angielski w liceum, mieliśmy nauczyciela z jajem, lecz niestety kompletnie nie mieliśmy speaking, reading ani listening - ciągle wałkowaliśmy gramatykę i w sumie nie ma co oszukiwać, było luźno ;-) Czułam się baardzo baardzo dobrze z językiem angielskim, wręcz mówiłam, że mój angielski jest fluent - w jakim byłam błędzie... ;-)

Wyjazd do UK
Do Anglii wylecieliśmy 17 kwietnia 2013 roku (za parę dni stukną nam 4 lata!) Nigdy nie zapomnę gdy weszliśmy do drogerii Superdrug by kupić balsam do ust, który był w takim plastikowym opakowaniu. Podchodzę do kasy by zapłacić i słyszę: "dujunid sysys?" na co ja "can you repeat, please?" (ah te zwroty uczone w szkole... na samą myśl śmiać mi się chce), a ta znowu "sysys? junid?" jeszcze dwukrotnie poprosiłam o powtórzenie, w końcu zrezygnowana ekspedientka wyciąga z pod lady nożyczki i otwiera mi opakowanie balsamu .. SCISSORS! no przecież ...
Nie muszę chyba mówić, że z pytaniem "do you need a bag?" tez miałam problem, no kompletnie nic nie rozumiałam z tej chinszczyzny, przecież w szkole to wszystko, ten cały angielski brzmiał kompletnie inaczej! ;( 
Okazało się, że wszystkie zwroty grzecznościowe przywiezione z angielskich lekcji, takie jak:
"how do you do?", "can you repeat, please?" i inne pełne zdania ..są tak samo nienaturalne i nieużywane jak w Polsce "jak się masz?" czy powiedzenie do przyjaciółki "czy zechciałabyś ze mną wyjść na spacer?" (bo przecież raczej zapytamy "wychodzimy?")
Wiecie co jest najlepsze? Że potrafiłam usiąść, napisać esej na wybrany temat, nie popełniając przy tym błędów, mogłam napisać oficjalne listy po angielsku, mogłam bez problemu czytać ten język ..a wychodząc na zewnątrz do ludzi lub włączając brytyjską tv nie rozumiałam najprostszych zdań. Dziwne co? Nie zapominajmy, że tak jak i w języku polskim, w angielskim mamy slang, różne inne zwroty i akcenty! W Polsce niektórzy mówią śpiewająco, przeciągają niektóre litery, wymawiają słowa inaczej, wypowiadają słowa niepoprawnie (np poszłem zamiast poszedłem) i teraz wyobraźcie sobie, że w szkole uczyli nas poprawnego angielskiego, takiego wiecie - książkowego, wyjeżdzacie do anglojęzycznego kraju, a tu zonk - nic nie przypomina tego angielskiego ze szkolnej ławki.

Jak zaczęłam rozumieć?
Sprawa jest prosta - ja nie wyobrażałam sobie NIE NAUCZYĆ się tego języka, a co w późniejszych latach w UK zauwazyłam - to zdecydowana większość Polaków jest na tyle ignorancka, że ma kompletnie wylane na język urzędowy kraju w którym mieszkają, który daje im chleb i dach nad głową. Idą na łatwizne ..przecież można mieć polską telewizje, wszędzie można poprosić o tłumacza, są polskie sklepy, polski dentysta, polski lekarz ..wszystko! A niech no ktoś okaże niezadowolenie z takiej osoby bez języka .."toż to rasista!" ;-)
No więc, jak wspomniałam angielski był moim priorytetem - szanuję kraj w którym mieszkam, który uważam - jest moim domem, kraj w którym jestem szczęśliwa. Szanuję tutejsze zwyczaje, tutejszy język. Język polski ograniczyłam do rozmów ze znajomymi i rodziną na skype i oczywiście z Dawidem (chociaż próbowaliśmy rozmawiać po angielsku ale to było zbyt śmieszne, z resztą my zawsze mamy sobie tyle do powiedzenia, a wtedy nie potrafiliśmy jeszcze tego ubrać w angielskie słowa). Telewizja angielska to był strzał w 10 - na początku nie rozumiałam nic, to był dla mnie bełkot, mijały dni, tygodnie, a ja zaczęłam wyłapywać słówka po kilka minutach wyczytując z kontekstu "o!o!o! rozumiem! powiedział wtedy, że zaczął śpiewać szybciej niż zaczął chodzić!" (xfactor ..najlepszy program do osłuchania się z językiem ;D mnóstwo akcentów, swobodne codzienne rozmowy). Z czasem rozumiałam więcej i więcej, przyzwyczaiłam się do akcentów, przez co sama nawet lekko załapałam angielski akcent oraz potrafiłam nie tylko swobodnie mówić ale i rozumieć i wyłapywać co mówią ludzie stojący za mną w kolejce. Muszę też dodać, że nie zamykałam się kompletnie w gronie samych Polaków tak jak robi to mnóstwo ludzi: "a pracują tam jacyś Polacy? żebym miał/a z kim pogadać.." to największy błąd i krzywda jaką możemy sobie zrobić. Przebywanie wśród Anglików oraz innych narodowości zmusza nas do rozmowy w języku angielskim, na co dzień pracowałam z mnóstwem Hiszpanów, którzy ledwo dwa słowa znali po angielsku, ale z dnia na dzień mogłam widzieć ich postęp bo kompletnie nie bali się rozmawiać! coś zawsze da się wyrzeźbić czy narysować albo wygestykulować! 
Poszłam do charity shop i kupiłam angielskie książeczki dla dzieci, czytałam je - również nie rozumiałam wszystkiego, ale walczyłam! To wszystko uczy nas codziennego języka, a nie tych sztywnych zwrotów z lekcji angielskiego.
Dużo pytałam, potrafiłam rozmawiać z anglikiem i zapytać czy poprawnie złożyłam zdanie ;D zawsze się ze mnie śmiali i mówili "nieważne! przecież rozumiem co masz na myśli!" a ja twardo "nie, ja chce mówić poprawnie!" gdy czasami nie wiedziałam różnicy w danych zwrotach pytałam co i jak, nie wstydziłam się kompletnie swojej ciekawości i żądzy wiedzy! Wy też się tego nie wstydźcie - wstydzić powinni się ci, co nawet nie potrudzą się o znajomość podstawowch zwrotów ;-)
Przez 2,5 roku pracowałam w supermarkecie Aldi, co za tym idzie - kontakt z klientami. Pamiętam jak na poczatku się wstydziłam, bo nie umiałam nawiązać konwersacji z klientem przy kasie! Ale osłuchałam się, słyszałam co oni do mnie mówią, co odpowiadają koleżanki i koledzy i jakoś to poszło! Bardzo dużo dała mi praca w Aldim, tam najbardziej rozwinęłam swój język. A satysfakcja gdy rozumiesz co mówią ludzie dookoła, gdy oglądasz film w oryginale i wszystko rozumiesz... jest ogromna ;-)
Rozmowy telefoniczne przez długi czas były hmm.. no unikałam ich. Łatwiej było mi rozmawiać twarzą w twarz, ale oczywiście z czasem i rozmowy telefoniczne przestały sprawiać trudność.

Warto znać język!
Oczywiście, że tak! Z tego co zauważyłam, ludzie bez znajomości angielskiego tu w Anglii nie są tacy szczęśliwi, nie przepadają za 'angolami' i wszystkich wyzywają od rasistów. No niestety, ja też bym nie była najszczęśliwsza pod słońcem gdyby w moim kraju byli obcokrajowcy, którzy ciepłym moczem leją na mój język. U mnie w pracy połowa pracowników to Polacy, a 85% z nich to Polacy bez znajomości języka angielskiego. Z jednej strony ok, nasza firma nie wymaga znajomości angielskiego, nawet kontrakty są po polsku, wszystkie informacje są przekazywane też w języku polskim, lecz widzę niechęć większości Anglików, którzy w swoim wlasnym kraju, w pracy nie mogą przekazać prostych komend pracownikom "bo nie rozumieją".. 
Idę do banku/sklepu/jeszcze innego miejsca, pani zerka na moją kartę ..Mrs Marta Kotwica .. "aaah kolejny imigrant" - myśli sobie i zrezygnowana mówi do mnie po mału jak do przedszkolaka "hał ken aj heeelp?" czasami te osoby są z góry wredne i bardzo źle nastawione - potem ja odpowiadam i od razu inne podejście "omg ona mówi po angielsku!" no i widzę zmianę nastawienia do mnie o 180 stopni.
Wiecie czemu jeszcze warto? Bo masz ten komfort pojść do lekarza czy banku, a nawet na zebranie do szkoły i nie czujesz się jak debil, czujesz się jak każda inna osoba w danym pomieszczeniu - rozumiesz wszystko i możesz wszystko. Poznajesz swoje prawa, bo je rozumiesz, Możesz iść do kina, nie musisz wyszukiwać polskich seansów - bo swobodnie oglądasz film w oryginale. Masz większą możliwość znaleźć fajną pracę, możesz poznawać dużo więcej ludzi ..po prostu jest łatwiej i jesteś traktowana/y z większym szacunkiem ;-)

Talenty? Czyli niektórzy mają łatwiej.
Nie wiem czy jest to spowodowane moim uwielbieniem do tego języka, czy po prostu mam taki mini talent (co powiedział mi ostatnio kolega w pracy - Anglik, który prosił mnie bym go uczyła angielskiego, bo on poprawnie pisać nie potrafi ;D). Otóż nie mam kompletnie problemu z rozróżnianiem podobnych do siebie słówek, w 98% przypadków rozpoznam co autor miał na myśli, wyłapię co i jak (np rozróżnie w zdaniu słowa: hear, her, here itp - usłyszę tą minimalną różnicę). Gdy usłyszę coś, od razu jestem w stanie to napisać, nawet nie zastanawiam się nad pisownią, po prostu wiem i już. To samo z czytaniem, no wiem i już - nie wiem skąd ;D Nie jedna osoba w pracy, która mi coś dyktowała powiedziała mi, że jest pod wrażeniem, że wiem dokładnie jak to napisać ze słuchu mimo iż nie jest to mój pierwszy język. Dla kogoś może być to takie nic, ja jednak wiem, że wiele osób ma z tym problem, mnóstwo anglików nie potrafi pisać poprawnie, a co dopiero obcokrajowcy, którzy się  w sumie od nich uczą ;-)

Z czasem jest mi łatwiej wyrazić coś w języku angielskim, bo wbrew pozorom jest to łatwiejszy język, czasami nie wiem jak coś mam powiedzieć po polsku, bo ciągle na dany temat rozmawiałam po angielsku. Zawsze miałam problem z uciekającymi z głowy słówkami, moja przyjaciółka zawsze mi przypomina różne sytuacje m.in. "wlącz ...no to! to! co muzyka z tego leci!" ..."bryka.. radio..." "no! to!" to właśnie ja ;D i w takich momentach czasami szybciej do głowy mi wpadnie angielskie słówko, bo np jedno angielskie słowo ma dużo więcej znaczeń niż w języku polskim. (przykład: glass - oznacza szklankę, kieliszek, szkło, szyba; lift - oznacza podwózka, winda, podnosić, ujędrniać, podwozić)

Hmm myślę, że to by było na tyle - mam nadzieję, że w miare obszernie opisałam co i jak z tym moim angielskim. Dodam jeszcze, że ciągle się dokształcam, czytam sobie po angielsku, filmy oglądamy w oryginale, w pracy więcej rozmawiam z Anglikami, jestem w stanie nawet trochę rozumieć szkocki! haha ;-) Uwierzcie mi - warto, uczcie się jeśli tu mieszkacie. Będzie się łatwiej żyło ;-)



jeansy - topshop
jeansowa kurtka i koszulka - primark

Dobranoc Kochani ;* PS. Teraz leci Good Charlotte - We Believe ..jedna z moich ulubionych <3

niedziela, 2 kwietnia 2017

Miesięcznik - Marzec 2017

Godziny, dni, miesiące mijają. Dopiero co składaliśmy sobie życzenia noworoczne a tu właśnie rozpoczął się miesiąc numer 4! A co za tym idzie - wiosna! Cudowna wiosna, do Scunthorpe też już zawitała ;-)



Jestem zadrutowana!
O tym dużo pisać nie muszę tutaj, dlatego że napisałam właśnie ostatnio post o moich pierwszych dwóch tygodniach z aparatem, a możecie go przeczytać o o o tutaj ;-)

Jaka w tym miesiącu była moja aktywność fizyczna? A już mówię! I powiem, że całkiem całkiem, jestem z siebie coraz bardziej dumna, bo zrobiłam więcej niż miesiąc temu. A wiecie co jest najlepsze? Że zaczęłam widzieć pierwsze efekty!
Marzec miał 31 dni i 12 z tych dni byłam aktywna, czyli biegałam lub ćwiczyłam. Łącznie przebiegłam 21,5 km - no i 14 marca stuknęła pierwsza PIĄTKA ;D zaczynam coraz bardziej to lubić! 7 razy ćwiczyłam Bikini Ewki Chodakowskiej i nadal twierdzę, że uwielbiam ten program, dokładałam do tego 10-minutowe abs z MelB (4 razy) oraz raz zrobiłam 10 minut Rewolucji - Płaski Brzuch -uff to było coś ;-) Hmm no i cóż mogę powiedzieć ...kwiecień będzie jeszcze lepszy? ;-)




Pojechaliśmy do Aqua Parku, a później zrobiło się z tego mini insta spotkanie ;-)
Po raz trzeci wybraliśmy się do Calypso Cove w Barnsley - mieszka tam Monika, którą poznaliśmy na instagramie (@lipcowy_dzieciak) wybraliśmy się razem na basen, a później zostaliśmy zaproszeni na obiad i kawkę ;-) dołączyła do nas kolejna instagramowiczka (@mama_w_jukej) i zrobił się tłum ;-) Bardzo się cieszę, że możemy poznawać nowych ludzi dzięki instagramowi, to jest piękne!




Kosmetyk miesiąca!
Marzyłam o niej od bardzo dawna i jakoś zawsze coś zatrzymywało mnie przed jej kupnem. Ja koniecznie chciałam dorwać ją gdzieś stacjonalnie ...niestety Anastasi w UK ..nie ma ;( Moje duo do brwi od Sleek ujrzało konkretne denko, więc mówię - zamawiam ją! i zamówiłam, kolor: Dark Brown. Mowa o Dipbrow Pomade by Anastasia Beverly Hills. 
I wiecie co? Żałuję ..żałuję, że kupiłam ją dopiero teraz! Nie sądziłam, że jest aż tak świetna. Dokupiłam też pędzelek do brwi od Anastasi który odsunął mojego dotychczasowego ulubieńca (hakuro h85) daleko w kąt i raczej tam już pozostanie. Cóż mogę powiedzieć, jeśli jeszcze jej nie masz, to wyskakuj z 15 funciaków i koniecznie zamawiaj!

Filmy i książki.
Dokończyłam "Potęgę Podświadomości" Joseph Murphy - książka zmieniająca życie - dosłownie. Trzeba jednak do niej wracać by odświeżać swój umysł na nowo i by motywować się w chwilach zwątpienia. Wiecie co najbardziej mnie cieszy? że 6 z Was SZEŚĆ! napisało mi, że dzięki mnie sięgnęłyście po nią i również odmieniła Wasze życie! To coś pięknego!
Przeczytałam też szybko drugą książkę ..Charlotte Link "Dom Sióstr" i wszystko co o niej sądzę napisałam na instagramie, więc wklejam po prostu screen:

W tym miesiącu również królowały seriale, bo filmów obejrzeliśmy 3 + jakieś inne dwa do połowy o których nawet nie pamiętam. "Django" - zabierałam się do niego długo długo, w końcu włączyliśmy - polubiliśmy się, ahh ten humor Tarantino ;D "London has fallen" - uwielbiam filmy tego typu, akcja i Gerard Butler ;-) bardzo fajny ;-) "Ratter" - najbardziej zmarnowane 80 minut mojego życia, uwierzcie mi - nie oglądałam nigdy bardziej beznadziejnego filmu, zniecierpliwieni z Dawidem siedzieliśmy przed tv i przeklinaliśmy co to za shit ;D
Obejrzeliśmy cały 2 sezon "Suits" + 9 odcinków 3 sezonu. Zaczęłam też oglądać "Pełną Chatę"! pamiętacie! cudowny serial! obejrzałam cały pierwszy sezon i 8 odcinków drugiego.

Oprócz tego byliśmy w oceanarium, gdzie Leah nie była zbytnio zainteresowana rybami, bardziej tym, że może biegać dookoła i widziała super światełka ;-) Przesypia nam 80% nocy bez pobudek i to chyba tyle. Niezbyt dużo działo się w tym miesiącu. Mam zamiar pisać w kwietniu więcej postów, bo strasznia tu bieda. Dobranoc ;*